Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Muszę wypocząć. Nie będzie dziury w niebie, gdy rozstaniemy się na jedną noc — dodała z takim uśmiechem, od którego dreszcz przebiegł po ciele Janka.
— Ja tu pozostanę — oświadczył Janek stanowczym i przytulił ją do siebie. — Jak się nazywasz?
— Poco ci to potrzebne? — zapytała naraz po angielsku.
— Chcę wiedzieć, czyją ofiarą jestem — odparł Janek w tym samym języku.
— Skoro o to tylko chodzi — roześmiała się filuternie — nie oburzam się Z ciebie, jak widzę, jest nielada gagatek. Nie rozczarowałam się co do ciebie. All right! Podobasz mi się.
— Ty mnie jeszcze więcej! — uścisnął ją z całych sił.
— Jakże jestem szczęśliwy, żem cię poznał! Powiesz mi, jak ci na imię, które pragnę pieścić w myśli, we śnie i na jawie
— Nazywaj mnie tak, jak chcesz.
— Zgoda. Będę cię nazywał Anielą.
Ledwie wypowiedział to imię, przed jego oczyma ukazała się wizja postaci ukochanej. Aniela czyniła mu wyrzuty.
— Nie, nie! — zawołał Janek.. — Tylko nie Aniela!
Przyjaciółka uwolniła się z jego ramion.:
— Już kochałeś kobietę, której było na imię Aniela?
— Nie wspominaj jej imienia! — krzyknął, będąc jeszcze pod wrażeniem obrazu Anieli. — To nie była kobieta! — przesłonił sobie ręką twarz.
— Kim że była twoja poprzednia kochanka, jeżeli nie kobietą? — zapytała nowa przyjaciółka. — Może aniołem? — zaśmiała się szyderczo.
— Nie śmiej się! — zawołał, przyjmując groźną postawę. — Nie jesteś jej godna
— Co?!... Precz stąd!... I marsz do swojej Anieli!...