Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie wiesz z kim masz do czynienia! — rzucił groźnym tonem.
— I nie chcę wiedzieć. My, amerykanie, nie zwykliśmy, jak wy europejczycy, interesować się każdym szczególikiem. Szukamy nowych wrażeń, które nas pociągają.
— Teraz widzę wyraźnie pani sylwetkę. Oho! Jakże pani inaczej wygląda teraz, niż onegdaj przy świetle księżyca. Oho, z pani wcale nie sentymentalna kobieta.
— Ach, pan ma na myśli nasze spotkanie w willi wieczorem? Wówczas pragnęłam nawiązać z panem kon takt. Księżyc był najlepszym pośrednikiem, a raczej łącznikiem... Zaledwie jeden dzień naszej przyjaźni upłynął, a już zaczynasz mną rządzić — przeszła w trakcie rozmowy na „ty“. — Wiedz-że o tym, że my amerykanki, nie znosimy władzy nad sobą. Nie pozwalamy siebie pętać.
— Poco zawróciłaś mi głowę? Pokochałem cię gorąco i mocno!... Tak, jak żadną kobietę przed tym! Gotów jestem wszystko uczynić dla ciebie!
— Wszystko? — uśmiechnęła się filuternie.
— Dla ciebie — wszystko! Nawet skoczyć w ogień i wodę! Tylko zostań przy mnie.
Przez dłuższą chwilę spoglądała na niego, poczym rzekła:
— Przecież, gdybym cię nie zaczepiła, nie pokochałbyś mnie.
— Widziałem cię tylko raz jeden i to pobieżnie. Ale teraz po nocy upojnej... Życie moje składam ci w ofierze!
Spojrzała mu prosto w oczy:
— Prawdę mówisz?
— Tak! — zawołał w uniesieniu i porwał ją w swoje ramiona.
— I spełniać będziesz wszystko, co ci rozkażę?