Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— I zawsze pan jest taki?
Jankowi błysnęła pewna myśl:
— Z kim mam przyjemność?
— Poco ta formalność? — odrzekła tajemniczo. — Chcę zapomnieć kim jestem, byłam i będę. Teraz nie chcę o niczym wiedzieć...
Janek był już całkowicie pod jej zdobywczym wpływem...
Ciepło, które biło od tej kobiety przejmowało go, niby prąd elektryczny.
Nadaremnie Janek staczał z sobą wewnętrzną walkę. Nieznajoma kusiła go i intrygowała.
— Ale ja teraz naprawdę nie mam czasu i muszę jechać do Warszawy — bronił się Janek coraz słabiej
— Ja pana wcale nie zainteresowałam? — z wyrzutem rzekła nieznajoma. — Czy pan nie widzi, jak księżyc nas namawia do tego, byśmy się zapomnieli... Nie chcę nic wiedzieć o panu i jego pilnych sprawach, które go gdzieś wzywają.

Nieznajoma przywarła do niego. Janek był mniej nastrojony poetycznie od przygodnej znajomej, która szukała emocji pod pretekstem pięknej nocy księżycowej. Ale był mężczyzną, który w podobnych wypadkach zawsze należy do pokonanych... Już nie był teraz zdolny myśleć o Krygierze i o swoich obowiązkach wobec towarzyszy. Targała nim teraz wielka namiętność. Nieznajoma tuliła się do niego pod pretekstem, że jej zimno. Zaprowadziła go do swego pokoju. Tam zrzuciła z ciebie futro karakułowe. Jankowi ukazała się młoda dwudziestokilkuletnia wygimnastykowana kobieta. Nie mógł oderwać oczu od jej wspaniałej figury Nie była piękna na twarzy, ale miała w sobie coś takiego, co powoduje wybuch zmysłów u mężczyzn i doprowadza ich do białej gorączki...