Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wysiłki, by wyzwolić się z potwornego uścisku. Pociem niało jej w oczach. Zdawała sobie sprawę, że jej sekun dy są policzone.
Wołkow zarzucił dokoła jej szyi jedwabny szal, który ściskał teraz z całej mocy. Z jej ust dobył się char kot:
— Moje dzieci!...
Przed jej oczyma z błyskawiczną szybkością prze winęły się oderwane fragmenty życia, niby na taśmie filmowej. Oto jest studentką... Jest na plaży... Złodziej... Zakochuje się w nim... Potem zjawił się Krygier... Kla wy Janek... Zimna kokota... Aniela.. Taniec diabelny.. Wir... I wszystko znikło...
Wołkow wyprostował się. Odsapnął. Przywlókł ciepłe zwłoki Reginy do kraty więziennej i „fachowo“ ją powiesił...
Z latarką w ręku rozglądał się dokoła, usuwając naj mniejszy ślad tego, co zaszło. Zataił wszystko, co mogło by nasunąć podejrzenie zabójstwa i upozorował sytu ację, która nie wykluczała pod żadnym pozorem samo bójstwa...
Wołkow szybko się z nią „załatwił“. Kilka minut wszystkiego trwał mord. Z całych sił dusił ją, nie dotykając jej sukni, na której nie było śladu szamotania się. Wygląd zewnętrzny samobójczyni nie budził podejrzeń, by mógł tu zachodzić wypadek zabójstwa.

Dokonawszy potwornego dzieła, Wałków wyślizgnął się z celi, zamykając za sobą drzwi. I odszedł, jakby tu wcale nie był.
Szczęście mu dopisało. Wślizgnął się po schodach niedostrzeżony przez nikogo. I znów znalazł się w swoim gabinecie. Osunął się na fotel bez sił. Teraz poczuł, jak jest wyczerpany.
Nerwy miał tak nadszarpnięte, że bliski był wybuchu płaczu histerycznego.