Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Klawy Janek, Krygier i reszta kompanii witali nadejście jesieni ze szczególnym upodobaniem. Lato spędzili na marnotrawstwie. Mimo hulaszczego trybu życia nie pozostali zupełnie goli. Zrabowane ze skarbca pieniądze mogły im jeszcze starczyć na kilka lat beztroskiego życia.
Krygier należał do tego typu ludzi, którzy kują żelazo póki gorące. Chciał wykorzystać sytuację, póki Wołkow stał na czele Urzędu Śledczego. Wszak w tej sytuacji „robota“ była rzeczą prawie że bezpieczną.
Klawy Janek daremnie poszukiwał Anieli. Gdy dowiedział się, że wraz z ojcem wyjechała zagranicę, popadł w stan silnej depresji. Szedł za Krygierem, niby cień, bez życia i bez inicjatywy. Krygier wykorzystał tę sytuację, traktując Janka jako ślepe i posłuszne narzędzie.
Krygier miał dosyć czasu na obmyślanie swoich „kawałów“, jak nazywał swoje pomysły złodziejskie. Krygier traktował swój proceder jako sport nie bez domieszki hazardu. „Wyprawy“ go raczej emocjonowały, niż napawały uczuciem strachu.
Nadaremnie Janek nagabywał Krygiera, by opuścili razem granice Polski. Krygjer znów tłumaczył Jankowi, że bezcelowe byłoby ściganie Staśka Lipy, nie wiedząc, gdzie osiadł.
Ale Janek nie miał więcej nic do roboty w Warszawie. Stare porachunki, które miał do załatwienia z hotelarzem na Pradze były bliskie zlikwidowania. Właściciel zajazdu wiedział, że Janek jest na wolności i trzymał się na baczności. Nie wpadło mu jednak na myśl podejrzewać, że sieci zostały już założone i że lada moment wpadnie w te sidła.
Uczucie zemsty jest święte w świecie ludzi nocy. Janek poprzysiągł w duszy, że zemści się na hotelarzu, a potem opuści Polskę. Nie rezygnował z nadziei