Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stasiek Lipa zastanawiając się nad słowami Anieli, naraz zawołał:
— Ach, co ze mnie za głupiec! Dopiero teraz połapałem się, jaki sens jest ukryty w tym liście!
Objął ją i serdecznie przytulił do siebie:
— Nigdy i nikomu nie oddam ciebie! Nikomu, słyszysz?
— Ale jeszcze nie rozumiem, jak to naraz i bez nowej podstawy, zmieniłeś swoje zdanie o treści listu?
— Teraz wszystko jest w najlepszym porządku! Dziecinko, nie martw się!
— Ale jednak pragnę wiedzieć, co się przyczyniło do tak gwałtownej zmiany.
— Matka twoja wpadła na trop mego adwokata. Zwróciła się do niego z prośbą o odnalezienie swojej córki. Umyślnie zaufała mu „tajemnicę“, że nie jesteś moją córką. Liczyła ona na to, że adwokat o tym mnie poinformuje. Prowokacja jej nie udała się. Jesteś moim dzieckiem. Moja krew!. — pokrywał jej twarz gorącymi pocałunkami.
Aniela przytuliła się do ojca, nie rozumiejąc sama dlaczego teraz czuła się także szczęśliwa. Ale świadomość przywiązania do niego była teraz o wiele głębsza, niż przedtem. Pojęła, że jest źrenicą w oku tego starego przestępcy.
Oboje zadowoleni udali się na wybrzeże morskie.

ROZDZIAŁ VII

I znów minęło lato. Dni stawały się krótsze, a noce dłuższe.
Do miast powróciła dziatwa szkolna. Miasta wchodziły w okres ożywionego sezonu.
Ożywienie zapanowało także w światku przestępczym. Nadzieja lepszych zarobków świtała w niejednej głowie.