Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oboje Stasiek Lipa i Aniela, byli pod silnym wrażeniem tych słów. Pierwsza przerwała milczenie Aniela.
Ojcze, jestem przekonana, że mama moja tym razem mówi nieprawdę. Chce ona odnaleźć utracone dziecko. I dlatego zmyśliła taki powód. Powiedz mi, gdzie przebywa moja matka. Pragnę się z nią zetknąć i rozmówić.
— Ty z nią? Nigdy! Przenigdy! Ona nie dożyje tej chwili! Ode mnie nigdy się nie dowiesz, gdzie twoja matka przebywa. Takiej przyjemności jej nie sprawię! — oburzał się Stasiek Lipa.
— Ojcze drogi, najdroższy! — wybuchnęła Aniela spazmatycznym płaczem. — Wierzę święcie, że tylko ty jesteś moim ojcem. Ale dziecko ma prawo i do swojej matki! Powiedz mi, gdzie ona jest? Chcę ją zapytać dlaczego cię porzuciła? Chcę wszystko wiedzieć! Wszystko!
Stasiek Lipa zerwał się ze swego miejsca. Niespokojnie począł krążyć po pokoju. W jego oczach skrzyły się złe błyski, które przejmowały Anielę zgrozą.
— Zapomnij o twojej matce! Zapomnij! Póki ja żyję, nigdy nie spotkacie się! Odtąd będzie to moim wyłącznym celem w życiu. Nawet gdybym miał cię zamordować i gnić potem w celi więziennej, lub zawisnąć na szubienicy! Nie cofnę się przed niczym! Zapamiętaj to sobie!...

— Co ja zawiniłam w tym? — załamywała Aniela ręce. — Od siebie odpędzasz mnie, do matki mnie nie dopuszczasz. Dlaczego ja mam ponosić odpowiedzialność za to, że matka zawiniła wobec ciebie.. Dziwi mnie bardzo postępowanie twoje — człowieka, który tyle cierpiał z powodu różnych „sprawiedliwości“. Stosujesz tu karę wobec mnie, która najmniejszą popełniła winę..