Strona:Urke-Nachalnik - W matni.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Naraz rozległo się zgrzytanie klucza, przekręcanego w zamku. Drzwi się otworzyły.
Do pokoju wszedł Stasiek Lipa, zmęczony i zdenerwowany. Rzuciwszy kapelusz i płaszcz deszczowy na kanapę, zwalił się na fotel, ciężko sapiąc.
— Ojcze, co się siato? — krzyknęła Aniela przerażona.
Stasiek Lipa nie odpowiedział. Siedział sztywny, a twarz jego jakby zastygła w martwocie, oczy zaś, utkwione w suficie, znieruchomiały. Jedynie ramiona drgały nerwowo.
— Ojcze, ojcze!... Powiedz, co się stało? Co ci jest?
Stasiek Lipa ciężko westchnął. Jego twarz nabrała wyrazu życia. Oczy się rozpogodziły. Postawna figura nieco się wyprostowała.
Siadaj przy mnie — rzekł do Anieli tonem nawpół rozkazującym..
Aniela spełniła polecenie ojca. Dygotała cała, trzęsąc się, niby w febrze, aczkolwiek w pokoju było ciepło od promieni słonecznych.
— Czego chcesz, ojcze?
— Milcz! Milcz! — podniósł Stasiek lipa pięście do góry.
Aniela odskoczyła na bok, jakby za chwilę miała rzucić się w stronę drzwi.
— Tu masz siedzieć! — syknął, niby żmija, a twarz jego przyoblekła się w maskę zbrodniarza tak, że Aniela utkwiła przerażone oczy w twarzy ojca. Bała się nawet krzyknąć...
— Ojcze! Ojcze!... Boję się.::
— Kogo? — roześmiał się Stasiek Lipa.
Aniela miała teraz stuprocentową pewność, że jej ojciec postradał zmysły. Bezsilna, trwała w biernym oczekiwaniu tego, co miało nastąpić. Staczała ze sobą bój wewnętrzny, by nie wzywać pomocy. Na myśl o