Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aresztowany posmutniał przy ostatnich słowach. Wiedział z doświadczenia, że złodziej z charakterem nie może uczynić zadość warunkom policji...
— Dlaczego milczycie? — pytał komisarz. — Nie uśmiecha się wam wolność?
— Czego pan komisarz pragnie się ode mnie dowiedzieć?
— Drobnostki. Powiedźcie mi, czy znacie kobietę, którą w waszym światku przezywają „Zimną kokotą“?
Aresztowany wybałuszył oczy na znak zdumienia i rzekł:
— Nie rozumiem o co chodzi.
— Tylko nie udawaj greka — odpalił komisarz.
— Naprawdę nie wiem o kogo chodzi. Po raz pierwszy słyszę o podobnym przydomku kobiecym.
— A o Klawym Janku także słyszycie po raz pierwszy? Badany wstał z miejsca i, cedząc każde słowo z osobna, odpowiedział:
— Kapusiem nigdy nie byłem i nie będę. Panie komisarzu, pan źle trafił, jeżeli chodzi o moją osobę.
— A więc wolicie odpocząć w celi więziennej?... Trudno. Chociaż, przyznaję, że za takiego głupca was nie uważałem.
— Może pan robić, co mu się żywnie podoba.
— Czy to wasze ostatnie słowo?
— Tak. Nigdy nie zdradzam moich towarzyszy.
Komisarz nacisnął guzik dzwonka. Wszedł policjant.
— Odprowadzić do celi, skąd aresztanci będą odtransportowani do więzienia.
Aresztowany zmierzył komisarza od stóp do głowy i rzekł z przesadną elegancją:
— O ile pan komisarz ma nadzieję że w celi więziennej rozwiąże mi się język, tkwi w błędzie.