Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przekonamy się o tym później. A teraz — do celi.
Szczupak należał do tych ludzi, którzy pamiętają twarz, choćby raz oglądaną, przez całe życie. Był chodzącą encyklopedią wydarzeń policyjnych. Dobrze znał jegomościa, którego przed chwilą odesłał do celi więziennej. Aresztowany należał do typu przestępców, którzy długo potrafią ukrywać się przed okiem policji.

Drzwi gabinetu Szczupaka znów się otworzyły. Jegomość w ubraniu robotniczym stanął z respektem przed biurkiem komisarza.
— Olek? — zawołał zdumiony Szczupak na widok przybyłego.
— Nie do twarzy wam w bluzie robotniczej.
— Coż zrobić? Takie czasy. Musiałem się zabrać do roboty.
— Do jakiej roboty? — zagadnął z uśmiechem Szczupak.
— Do uczciwej pracy.
— Tylko bez dowcipów. Mam dokładne dane, że chodzicie na „tamte“ roboty.
— Ja? Nigdy... już dawno byłbym przyzwoitym człowiekiem, gdyby mi pozwolono.
— A kto wam nie pozwala?
— Frajery, a niech ich jasna...
— A teraz już pozwalają wam być uczciwym człowiekiem?
— Teraz także nie. Wytykają mnie palcami: „Oto idzie złodziej“. Mogę przysiądz, że już od pięciu miesięcy nie wyjąłem rąk z kieszeni.
— Z czyich kieszeni? — żartował komisarz.
— Z moich. Pięć miesięcy, jak jestem frajerem.
— Pięć miesięcy to nie wiele.
— A mnie, panie komisarzu, wydaje się, że to już pięć lat.