Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzywił skurcz bólu. Z rezygnacją i w milczeniu przyglądała się, jak Janek niszczył jej suknie i futra.
Następnie Janek podszedł do Ady i zdjął z niej biżuterię, pozostawiając tylko upominki, przyniesiono przez Milczka i Antka.
— To sobie schowasz na „czarną godzinę“. Ale wiedz przynajmniej, że to są imitacje, a nie wyroby, ze złota ozdobne w drogie kamienie.

Ada nie odpowiadała. Błagała tylko Opatrzność w duchu, by zabawa w zemstę trwała jaknajdłużej. Nie traciła nadziei, że policjanci wnet wkroczą do pokoju, a wówczas... Oczy miała zwrócone w stronę okna.
— A teraz przystępujemy do roboty! — zawołał Janek. — Ponieważ i nas nigdy nie karano bez wyroku, zaimprowizujemy naprędce mały sąd nad „serdeczną“, moją przyjaciółką. Proponuję, by ją wyrzucić przez okno na podwórze.
— Na którym znajdujemy się piętrze? — zapytał Milczek z zimną krwią.
— Ty ją lepiej znasz ode mnie: jest pulchniutka i zachodzi obawa, że jej się nic złego nie stanie.
— Jesteśmy na czwartym piętrze. Wystarczy... — odparł Janek.
— A ja jednak radziłbym załatwić się z nią szybciej i mniej dramatycznie — rzekł Milczek.
— Przytrzymałbym ją rękami, a „maszynką“ skończyłbym z nią w ciągu kilku minut.
— Mordercy!... Bandyci!... Ratunku!... Policja!.
To Ada w obliczu śmierci zaczęła wzywać pomocy.
Na jej ustach ukazała się biała piana. Jednym skokiem Milczek znalazł się przy niej. Chwycił ją za gardło. Ada stawiała opór. To spadło na Milczka tak niespodzianie, niby grom z jasnego nieba. Ada wyrwała mu się z rąk, a w jej dłoni błysnął rewolwer.
Wszyscy trzej byli zdumieni i oszołomieni. Nie