Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wybij ją sobie z głowy. Uciekaj od tych ludzi. Pamiętaj synku, uciekaj.
Wołkow był zadowolony, że wie w końcu o co go matka podejrzewa. Nie zdawał sobie tylko sprawy, że słowem „hrabina“ sprawił matce niewysłowiony ból zadrasnął dawne, niezagojone rany.
— Uspokój się, mamo. Postaram się wyrwać ją ze swego serca, zapomnieć o tej nieszczęśliwej miłości. No wyznaj, coś mi chciała opowiedzieć o sobie.
Przez dłuższa chwilę leżała bez ruchu. Oczy jej utkwione były nieruchomo w jednym punkcie na suficie. Po chwili znów usiadła na łóżku, przysunęła się do syna i zaczęła cichym, słabym głosem:
— Urodziłam się na Polesiu. W małym wiejskim domku. Rodzice moi byli bardzo biedni. Oboje pracowali u bogatego dziedzica, hrabiego, ale to co zarabiali starczyło zaledwie na zaspokojenie głodu.
Tu chora urwała, jakgdyby przypominała sobie wygląd wioski, gdzie przyszła na świat.
— ... Byłam ładną dziewczyną, — ciągnęła matka dalej — hrabia rozkazał rodzicom, by sprowadzili mnie do dworu. Liczyłam wówczas 12 lat...
Głos jej się załamał i naraz zawołała histerycznie:
— Uciekaj od hrabiny, póki czas. Uciekaj! Unikaj przeklętej arystokracji.
Silny atak przerwał jej okrzyk. Wołkow spoglądał z nienawiścią na chora matkę. Zrozumiał, że chce mu opowiedzieć o jego ojcu. Matka wyczuła jego oziębłość i cicho zauważyła:
— To nie moja wina... Rodzice zbili mnie i nakazali czynić wszystko, co mi hrabia rozkaże... Nie rozumiałam jeszcze wówczas, czego chce ode mnie i co mam robić...
Umierająca kobieta zasłoniła twarz rękami, jakgdyby się wstydziła syna, który siedział tu w mundurze policjanta, jako przedstawiciel sprawiedliwości... W