Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pragnę się z tobą rozmówić przed śmiercią. Chcę, by nikt nas nie słyszał.
— Ze mną?
— Tak, synku. Mam wrażenie, że mamy sobie wiele do opowiedzenia.
— Proszę bardzo — usiadł Wołkow przy łożu matki. Pomyślał zadowolony: „Pragnie mi przekazać swój majątek
— Czy nie masz mi nic do powiedzenia, synu? — gładziła go matka po głowie.
— Ja, nie, mateńko. Wiesz wszystko o mnie.
— Wszystko?...
— Tak, mamo.
— Nie, dziecko moje. Nie jesteś szczery wobec mnie, jak dawniej. Nie poznaję ciebie.
— Co ci przychodzi na myśl? Dziwi mnie twój ton, mateczko.
— Jestem twoją matką. Przede mną możesz wyznać wszystko. Ciąży ci coś na sumieniu?..
— Na sumieniu? — skrzywił się Wołkow.
— Tak synku. Ja, twoja matka, dojrzałam w tobie to, czego nie może spostrzec kto inny. Nie poznaję ciebie.
— Cóż zauważyłaś takiego, mamo?... Chyba masz gorączkę. Zawezwę lekarza.
— Już mnie żaden lekarz na świecie nie pomoże. Czuje, że chwile mego życia są policzone. Ale ty jesteś młody, musisz żyć!
— Czyż nie żyję, mamo — silił się Wołkow na uśmiech. — Czyż nie jesteś ze mnie zadowolona. Sam, o własnych siłach doszedłem do wysokiego stanowiska. Wkrótce odzyskam urząd. Lekarze twierdzą, że wracam do zdrowia...
— Lekarze wiedzą jedno, a ja co innego. Choroba nie spadła na ciebie bez powodu. Popełniłeś zapewne coś takiego, co dręczy twoje sumienie.