Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wołkow zbladł jak chusta. W oczach jego zabłysły złe ogniki.
Masz gorączkę, mamo!..
— Nie synku.
— Co ci przychodzi na myśl, mateczko.. Z nikim nie walczyłem.
— Przejrzyj się w lustrze.
Wołkow podszedł do lustra. Przez dłuższą chwilę przyglądał się sobie, jakgdyby siebie nie poznawał. Z przerażeniem stwierdził, że ma na sobie podarty mun ciur, a lewe ucho pokryte jest skrzepłą krwią.
Matka nie zdejmowała zeń oka, jakgdyby stała się odrazu mocniejsza, zdrowsza. Głos jej odzyskał dawny, metaliczny dźwięk. Wyprostowała się na łóżku.
— No i co, synku, miałam rację?
— Mamo, to głupstwo...
— Może znów urządziłeś żonie awanturę?
— Tak.. Ona zaczęła..
— Biłeś ją?
— Trochę. Rzuciła się na mnie pazurami... Nie mogę z nią dłużej żyć. Nie mogę — powtórzył i podniósł na matkę oczy, by się przekonać, czy mu wierzy.
— A dzieci? — Dzieci.. Dzieci zabiorę do siebie. Zabezpieczę je. — dodał z pewnością w głosie, przekonany, że fortel się udał.
Oboje przyglądali się sobie.
— Usiądź synku, tu, bliżej mnie...
Wołkow usiadł, poprawiwszy uprzednio matce poduszki pod głową. Ręce jego mimowolnie dotknęły grubego portfelu.
— Sprawdź, czy służąca śpi — rozkazała matka.
— Śpi.
— Zamknij drzwi na klucz.
— Poco?