Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zycie nauczyło ją odróżniać szczery uśmiech od poznanego. Syn przedstawiał dla niej zagadkę.
Licząc się z jego stanem duchowym, nie chciała go rozdrażniać. Z dnia na dzień odkładała szczerą rozmowę z synem. Ale, gdy poczuła, że chwile jej życia są policzone, postanowiła nie zwlekać dłużej.
Po zamordowaniu Szczupaka, udał się do matki.
We dnie Wołkow nie odstępował od jej łoża. Tylko w nocy, gdy zasypiała z bólu, zmęczona i wyczerpana, wykradał się na „polowanie“ jak to sam nazywał.
Gdy tym razem wszedł na palcach do pokoju matki, ujrzał ją siedzącą na łóżku. Zaraz przy wejściu utkwiła w nim swe nawpół wygasłe oczy.
— Nie śpisz, mamo? — szepnął Wołkow.
Chora kobieta nie odpowiedziała, obserwując go bacznie nadal. Wołkow mienił się barwami pod wpływem jej przenikliwego wzroku. Dreszcz przeszedł po jego ciele. Nigdy matka nie przenikała go tak na wskroś. Odnosił wrażenie, jakgdyby obserwował go umarły z zaświatów i chciał go zabrać do grobu.
— Mamo, co się stało?
— Ze mną, nic.
— I ze mną nic, mamo.
— Gdzie byłeś?
— W domu.
— Kłamiesz.
Aeż mamo.. ja nie kłamię.
— Zbliż się do mnie.. — odezwała się matka surowym głosem.
Wołkow podszedł do matki, siląc się na uśmiech.
— Mamo, co ci jest? Tak dziwnie wyglądasz!.. Może wezwać doktora...
— Przyjrzyj się raczej sobie, jak ty wyglądasz.
— Ja?..
— Tak, ty. Wyznaj mi natychmiast, gdzieś był, a kim się zmagałeś!..