Strona:Urke-Nachalnik - Gdyby nie kobiety.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sergiusz Dymitrow. Czyżby pan sędzia nie miał moich zagranicznych dokumentów?
Sędzia śledczy uśmiechnął się:
— Ale wasza córka nie spamiętała imienia ojca... Córka jednak podała inne imię. Owszem, papiery wasze są w naszym posiadaniu.
Stasiek Lipa zbladł, jak chusta.
Sędzia śledczy udawał, że nie widzi tego i schyliwszy głowę nad papierami, ciągnął dalej:
— A więc, nazywacie się Sergiusz Dymitrow? Owszem, rdzenne imię i nazwisko rosyjskie... A jakie macie obywatelstwo?
— Rosyjskie.
— Mieszkaliście kiedyś w Warszawie?
Sędzia śledczy świdrował Staśka Lipę swoimi przenikliwymi oczyma.
Na twarzy Staśka Lipy ukazał się jego charakterystyczny uśmiech:
— Nie, w Warszawie jeszcze nigdy nie byłem.
— Może sobie dokładnie przypomnicie ten szczegół? Czy w 1902 r. nie siedzieliśmy tu razem, w tym pokoju?
— Nie, nie! Pan sędzia się myli. Zachodzi tu oczywiste nieporozumienie. Przyjmuje mnie pan, panie sędzio, za kogo innego. Nigdy tu moja noga nie stanęła. Widzę pana sędziego po raz pierwszy w życiu.
Obaj wzajemnie usiłowali przeniknąć siebie. Chociaż obaj mieli wrażene, że się już kiedyś widzieli w życiu, nie mieli jednak tej absolutnej pewności, jasnym jest, że Lipie najmniej na tym zależało, by sobie przypomnieć tę okoliczność.
— Zrozumcie — ciągnął dalej sędzia śledczy — to już kawał czasu minął. Dwadzieścia lat! Zmieniłem się w międzyczasie. No i wyście się zapewne zmienili. Przypomnijcie sobie tę okoliczność. Chciałbym sprawdzić,