Strona:Theodore Roosevelt - Życie wytężone.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie zajmie dużo miejsca w rozprawy, podobnej niniejszej. Im jest zdolniejszy, tem jest niebezpieczniejszy dla ogółu. Naczelnik i przedstawiciel typowy pewnej wielkiej organizacyi politycznej miejskiej stwierdził niedawno pod przysięgą, że „w polityce chodzi mu zawsze o własną kieszeń.” Jest to doktryna, według której postępują pewni ludzie publiczni, postawiona w formie najcyniczniejszej i najbardziej pozbawionej obsłonek. Zbyteczna jest mówić o jej nikczemności z tymi, którzy posunęli się o znaczną przestrzeń od tej teoryi rozbójnika życia politycznego. Przed kilku laty inny człowiek publiczny głosił szeroko tę doktrynę w frazesie następnym: „Dziesięcioro przykazań i złote przepisy nie mają nic do czynienia w polityce.” Twierdzenia takie, wygłaszane otwarcie, prowadzą do przekonania o stępieniu sumienia publicznego; tam, gdzie wygłaszający je ludzie pozostają przywódcami politycznymi, publiczność sobie samej musi podziękować za braki w życiu politycznem.
Człowiek, organicznie niezdolny do pracy w imię rezultatów praktycznych, nie powinien wymagać wiele większej uwagi. W każdej społeczności istnieją małe gromadki fantastycznych skrajnych, którzy głoszą donośnie, że pracują w imię sprawiedliwości, a którzy w miarę swego braku sił czynni są dla niesprawiedliwości. Zupełnie tak samo, jak prawy polityk winien szczególnie gardzić człowiekiem, który z miana polityka czyni wyzwisko i synonim hańby, szczery reformator winien sobie zdawać sprawę z tego, że rzeczy, której broni, zagraża szczególnie reformator, który robi, co może,