Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 85.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2369   —

Robert miał zaledwie piętnastu żołnierzy. Pod ogrodem kazał im rozwinąć się dokoła płotu w wyciągnięty szereg, aby nikt nie mógł ujść.
Z wnętrza klasztoru rozległ się brzęk broni. Maksymilian, obudzony hałasem, wyszedł z namiotu. Ujrzał postać, idącą wprost ku niemu.
— Co...
— Pst! Na miłość Boską, cicho, cicho! — szepnął Robert, a poznawszy Maksymiliana, dodał: — Najjaśniejszy Panie...
— Tak, to ja, — rzekł cesarz również szeptem. — Czego pan sobie życzy?
— Chcę Waszą Cesarską Mość ratować. Proszę za mną!
— Ratować? Kimże pan jest? Cóż się stało?
— Jestem porucznik Robert. I...
— Pan? Jakże się pan dostał do miasta?
— Velez wdarł się do Queretara dzięki zdradzie. Błagam Waszą Cesarską Mość, aby poszedł za mną jak najśpieszniej!
— Wielki Boże! Dokądże to?
— Wydostaniemy się z miasta przez furtę wypadową. Droga jeszcze swobodna. Za minutę może być za późno.
— Cóż potem?
— Mamy szereg przyjaciół. Skoro miniemy furtę, nic już Waszej Cesarskiej Mości grozić nie będzie.
Maksymilian nie odpowiedział. Był oszołomiony tym, co usłyszał.
— Na miłość Boską, błagam, niech Wasza Ce-