Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 85.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2368   —

— Tak, generale.
— Chodźcie więc!
— Ruszyli we dwójkę ku grupie dwustu żołnierzy i stanęli na czele.
Niebo jarzyło się od gwiazd. A przecież powinny były skryć się za chmurami, aby nie patrzeć, jak przeniewierstwo i zdrada triumfują nad wiernością..
Dotarli do furty wypadowej. Była przymknięta. Velez nachylił się nieco i ruchem powolnym, ostrożnym wsunął głowę do sklepienia.
— Sennor! — zawołał stłumionym głosem.
— Generale! — odpowiedział ktoś z szeptem.
— No i cóż? — Wszystko w porządku. Śpią. Nie przeczuwają nawet, jakie ich czeka przebudzenie.
— Gdzie cesarz?
— Udał się już dawno do sypialni. Doskonale się stało, żeśmy wybrali czas północy. Tuż przed świtem miał się odbyć generalny atak.
— Byłoby nam nie na rękę. A więc poprowadzicie nas?
— Tak.
— Niech stu ludzi wejdzie do wnętrza klasztoru.
— A reszta?
— Pozostawiam ich na górze.
— A więc naprzód!
Wyciągnął szablę z pochwy, wziął w lewą rękę pistolet. Potem cały oddział z Lopezem i generałem na czele zaczął się skradać naprzód.
Po chwili rozdzielono się.