Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 85.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2367   —

— Cóż się stanie z jeńcami w Santa Jaga, gdy odejdziesz?
— Wrócę przecież. Zresztą, możesz w tej sprawie zdać się w zupełności na Juareza.
Plan był naszkicowany. Należało tylko omówić szczegóły. Robert i André pożegnali Zorskiego i wrócili do obozu. — — —
Nadszedł wieczór dnia tak doniosłego dla dziejów Meksyku. Był tak łagodny, że wojsko w Queretaro biwakowało na ziemi.
Cesarz wyznaczył na wczesny ranek wypad generalny. Obiecywał sobie po nim więcej, niż po wszystkich atakach dotychczasowych.
Maksymilian nie mógł siedzieć w swoich apartamentach. Niezauważony przez nikogo, udał się wraz z adiutantem Salmem do ogrodu, przypuszczając, że w rozbitym namiocie prędzej uśnie, niż w ponurym gmachu klasztornym. — — —
Była północ. Z klasztoru podkradała się ku furcie wypadowej jakaś postać. Zgrzytnął klucz zamku, furta się otwarła. Obok leżał wypchany portfel. Tajemnicza postać — pułkownik Lopez — podniosła portfel, cofnęła się we wnękę drzwi, która tworzyła bezpieczne schronienie, zapalił światło i zaczął badać zawartość portfelu. Po pewnym czasie światło zgasło i Lopez mruknął z zadowoleniem:
— W porządku. Generał dotrzymał słowa.
Na uboczu zebrało się około północy dwunastu ludzi, uzbrojonych od stóp do głów. Ciche kroki zbliżyły się do namiotu Roberta.
— Jesteście gotowi, sennor? zpytał.