Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2005   —

Jestem przeświadczona, że będą o nim mówić. Ale, drogi Robercie, co zamierzasz począć z tymi kejnotami?
— Zapytał mnie już o to pan kapitan — rzekł z uśmiechem.
— I coś mu odpowiedział?
— Powiedziałem, że chciałbym je podarować naszej różyczce leśnej.
Wszyscy się roześmieli. Różyczka znowu oblała się purpurą, a Roseta, jej matka, zapytała:
— A cóż odpowiedział ten poczciwy, stary wojak?
— Hm, powiedział, że nie powinienem sobie obiecywać rodzynek, gdyż nie jestem tym, który, mógłby coś podarować Różyczce.
— Miał chyba to na myśli, że takiego skarbu nie powinno się ofiarować nikomu, lecz dobrze strzec. Będziemy wszyscy nad nimi czuwali.
Kiedy Robert znalazł się w swoim pokoju, cichutko zapukano do drzwi. Różyczka wsunęła główkę.
— Robercie, czy naprawdę chciałeś mi to podarować?
— Tak, Różyczko, — odpowiedział.
— Przechowuj klejnoty starannie, bo później będę je musiała wziąć.
— Nikt inny, tylko ty.
Mówiąc to, uchwycił jej główkę i trzymał mocno. Usta ich spotkały się w krótkim pocałunku. Różyczka szepnęła:
— Kapitan Rodowski jest starym niedźwie-