Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2006   —

dziem. Oświadczam uroczyście, że już jesteś człowiekiem, który może mi coś podarować? Nieprawdaż, drogi Robercie?

NIEWINNY KŁUSOWNIK

Jesień minęła i zima zawitała do kraju. Ku zadowoleniu myśliwych padł świeży śnieg, łatwo zdradzający ślad zwierzyny.
Dzień świtał zaledwie, ale mimo tak wczesnej pory jakiś człowiek szedł traktem.
Wyglądał nader osobliwie. Aczkolwiek był lekko odziany, zdawał się nie dbać o chłód, dający się we znaki.
Twarz tego człowieka była chuda, spalona, wygarbowana słońcem i wichrami, ciemna i twarda. Szerokie usta były, jak gdyby pozbawione warg. Małe oczki spoglądały z pod powiek pewnie i ostro, a nos był wręcz niezwykły. Raczej zasługiwał na nazwę dziobu, niż szlachetnego organu powonienia.
Nieznajomy minął właśnie zakręt, gdy spostrzegł, że nie sam przemierza drogę; w niewielkiej odległości przed nim kroczył jakiś mały, mizerny człowieczek.
— Well, ludzka kreatura, — mruknął nieznajomy po angielsku. — Jestem rad z tego, gdyż kalkuluję, że będzie mógł mi wskazać drogę. Dogonię tego człeczynę.
Przyśpieszył kroku, głuszonego przez świeży