Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2004   —

Opowiedział więc skarbie meksykańskim, o okolicznościach, jakie naprowadziły go na tajemnice zdrajców. Oszczędzał bankiera, o ile mógł.
— Panie poruczniku, cenię pana. To słowo może panu powiedzieć tyle, co order. Na przyjaciela pana, Platena, nie padnie żaden cień. Ale chcę wynagrodzić pana za względy dla przyjaciela, i proszę cię, abyś się jutro o dziewiątej rano stawił u mnie. Pojedziemy razem do króla. Niech usłyszy z ust pana, jak panu się udało oddać nam tę wielką usługę. Teraz muszę wrócić do gości. Oczekuję pana jutro.
Robert zszedł po schodach pijany ze szczęścia. Ludwika posłał z dworca do domu. Kiedy więc przyszedł, zastał wszystkich zebranych nad otwartą szkatułką. Posypały się oracje i powinszowania.
— O, przeżyłem coś znacznie zaszczytniejszego. Przychodzę od ministra.
Rzekł od mnie: Panie poruczniku, cenię pana. To słowo może panu powiedzieć tyle, co order. Następnie zaprosił mnie na jutro na dziewiątą rano, aby pojechać ze mną do króla. To jest mi milsze nad złoto i klejnoty.
Zasypano go, oczywiście, gradem pytań.
— Chodzi o nader ważne tajemnice państwowe, których nie wolno mi zdradzać. Później, być może, będę mógł opowiedzieć.
— Spójrzcie na tego dyplomatę! — roześmiał się don Manuel.
— Robert ma wszelkie warunki do wybicia się, a poza tym wiele szczęścia. — rzekła pani Zorska.