Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2002   —

— Nie oszalałem, a jednak podaruję te klejnoty. Różyczka dostanie ten cały skarb.
— Różyczka? Hm, ta myśl jest niezła. Ale czemu właśnie ona?
— Gdyż ona jedna jest tak piękna i dobra, że może nosić takie skarby.
Oczy jego zabłysły, co zwróciło nawet uwagę starego kapitana, który w sprawach sercowych był ciemny jak tabaka w rogu. Uśmiechając się, zagroził palcem:
— Ty, zdaje się, jesteś zakochany, człowieku! Nie wyprawiaj głupstw. Jeśli już koniecznie chcesz się unieszczęśliwić, to wyszukaj sobie innego frasunku. Różyczka leśna nie jest dla ciebie. Rośnie za wysoko.
— Drogi opiekunie, mogę się po nią wspiąć.
— Tak, — roześmiał się starzec — taki porucznik może się wdrapać aż na same niebo; wiem po sobie — kapitan i nadleśniczy, pożal się Boże! A zatem, rób z tym kramem, co ci się żywnie podoba, ale nie obiecuj sobie zbyt wielkich rodzynek i pozostaw w spokoju różyczki. Miarkuj to sobie!
Najbliższym pociągiem Robert wrócił do stolicy. Towarzyszył mu Ludwik. Przybyli wieczorem. Mimo później pory, natychmiast z dworca pośpieszył do ministra.
Okna były jeszcze oświetlone. Minister przyjmował gości. Odźwierny chciał Roberta zatrzymać, ale porucznik wyminął go szybko i skoczył na schody. Podał służącemu wizytówkę.
Kamerdyner wrócił po chwili.