Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2001   —

Odszedł; Robert został. Po pewnym czasie wrócił Platen. Był bardzo blady; bankier nie żył rzeczywiście.
Po kwadransie Robert znalazł się w drodze powrotnej od domu. Nosił ze sobą cały majątek. Ale cenił sobie bardziej tajne dokumenty, którymi mógł okazać wdzięczności za awans i wyróżnienie.
Z początku zatrzymał się u matki. Jakże się zdumiała, skoro otworzyła szkatułkę i ujrzała błyszczące klejnoty. Łzy trysnęły jej z oczu. Objęła syna i zawołała:
— To może posiadać wielką wartość, ale wolałabym tysiąckrotnie, aby twój ojciec powrócił. Czyń z tymi klejnotami, co chcesz; nie mogę na nie patrzeć.
Oddał jej paczkę papierów, o których kapitan nie powinien się dowiedzieć, ale szkatułkę zaniósł do niego. Opowiedział mu, co uznał za właściwe, i pokazał zawartość.
— Do pioruna, teraz chłopak nosa mi będzie zadzierał! — mruknął Rodowski. — Bogactwo wbija w pychę.
— Nie mnie, drogi ojcze chrzestny, — zapewnił z uśmiechem Robert.
— No, niech i tak będzie. Ale co poczniesz z tymi rzeczami, hę?
— Podaruję wszystkie.
— Chłopcze, oszalałeś!