Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   2010   —

— Tego już za wiele! — zawołał! — Masz! Masz!
Zamierzył się, ale nieznajomy z błyskawiczną szybkością wyrwał mu laskę z ręki i cisnął wysoko ponad korony drzew. Potem uchwycił małego człowieczka za biodra, podniósł i tak nim potrząsnął, że nieszczęsny stracił słuch i wzrok. Wówczas nieznajomy posadził go ostrożnie na ziemi.
— Tak, mój karzełku, — rzekł. — To za zbója. A teraz stąd żywo, dokąd cię nogi poniosą! A jeśli za minutę cię schwytam, wycisnę ci całą wiedzę z ciała.
Weterynarz ciężko odetchnął, Chciał coś powiedzieć, oczy mu zabłysły z wściekłością, ale rozmyślił się widać, bo odwrócił i w chwilę potem zniknął między drzewami.
Sępi Dziób zatrzymał się nagle, przeskoczył przez rów i schronił się za gęstym krzewem.
Usłyszał bowiem szmer, który ucho jego doskonale znało. Istotnie, po chwili wyszedł powolnym krokiem z gąszczu leśnego wspaniały rogacz.
— Kozioł! — szepnął. — A jaki okaz! Do pioruna, co za szczęście, że naładowałem swoje stare żelazo.
Padł wystrzał i zwierzę runęło na ziemię.
— Halloo! — zawołał głośno strzelec. — To dopiero był wystrzał. Teraz do niego!
Wyskoczył z za krzewu do zwierzęcia, odrzucił wór płócienny i wór skórzany, wyciągnął nóż i począł patroszyć zwierzynę, zgodnie z zaleceniami sztuki myśliwskiej.