Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1950   —

Odejście króla i dygnitarzy ożywiło młodzież. Wielogłosy rumor świadczył o zapale, z jakim omawiano wypadki. Wszyscy wyżsi oficerowie winszowali Robertowi. Kiedy przez chwilę został sam, podeszła doń Różyczka.
— Drogi Robercie, co za radosne oszołomienie! — rzekła. — Czy myślałeś o takim zaszczycie?
— Nigdy! Jestem jeszcze wciąż znieruchomiały, ze zdumienia. Zdaje mi się, że śnię.
— Twoi wrogowie zostali strasznie skompromitowani. Ale, powiedz, co tam z pojedynkiem? Czy pułkownik przyjął twoje wyzwanie?
— Nie, jak mi oznajmił Platen. Odbył się sąd honorowy; orzekli, że nie mam prawa żądać zadośćuczynienia. Na początku uroczystości wręczył mi Platen protokół, zawierający przebieg sądu i wyrok.
— Pokaż mi, proszę!
— Tu, w tym otoczeniu? Czy nie chciałabyś poczekać, aż wrócimy do domu, Różyczko?
— Nie. Ta sprawa jest tak ważna, że nie mogę czekać długo. Zastanów się, że jesteś moim rycerzem; musisz zatem prędko spełniać prośby swej damy.
— No dobrze, oto protokuł.
Dał je kopertę z odpisem protokułu. Ukryła ją pod chustką, aby nikt nie widział, i znikła w bocznym pokoju. Niebawem stanęła w drzwiach. Jej piękna twarzyczka była zarumieniona ze złości; jej oczy błyszczące szukały pułkownika. Stał oto z majorem Palm, adiutantem Brandenem i podporucz-