Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1955   —

dam. Moi panowie, już chłopcem będąc, ćwiczyłem się w tureckich szablach, a zatem nie lękam się Ravenowa. Przyjmuję wasze warunki.
Oficerowie spokojnie przysłuchiwali się tym słowom.
— Załatwione — rzekła Różyczka. — Teraz jednak, pnie podporuczniku Golzen, zechce pan oznajmić panu podporucznikowi Ravenow, że i ja będę obecna.
— Ach! — zawołali ze zdumieniem panowie.
— Nie można, Różyczko, — odparł Robert — to jest sprzeczne ze zwyczajem.
— Nie mów mi o tym, Robercie — odpowiedziała. — Ten bezczelny człowiek napadł na mnie publicznie, publicznie kłamał, teraz więc niech będzie ukarany w moich oczach. Czy jest to zgodne ze zwyczajem, czy nie, — ja tego chcę i słusznie! Na placu, gdzie odbędzie się pojedynek, będzie musiał wyznać, że jest kłamcą i że musiał wyskoczyć z powozu, aby nie wpaść w ręce policjanta. Ja tego żądam!
— Nie możemy przystać na obecność pani — rzekł, potrząsając głową, Golzen.
Podniosła się z błyszczącymi oczyma, spojrzała mu prosto w twarz i rzekła:
— Panie Golzen, nazwano mnie tylko nazwiskiem Zorska, ale w żyłach moich płynie krew hrabiego de Rodriganda. Nalegam na obecność moją przy pojedynku. Pomów pan ze swymi mocodawcami. Jeśli nie usłyszę waszej zgody, zanim zasiądziemy do stołu, to daję panu słowo, że przy stole opowiem na głos, w jaki sposób byłam zmuszona odbyć spa-