Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1956   —

cer z niejakim panem Ravenowem. Przeciwnicy mego przyjaciela nie znają pobłażliwości; niechże więc nie liczą również na moją wyrozumiałość.
Pożegnała ich krótkim gestem i z taką godnością, że odeszli, nie śmiąc się odezwać. Robert z podziwem spoglądał na nią. Czyżby to była ta słodka cicha i łagodna, z którą tak często dawniej się bawił?
— Żądałaś zbyt wiele, Różyczko.
— Przystaną na te żądania — odparła z pewnością w głosie. — Ravenow nie zechce się wystawić na kompromitację.
— Ale przeżyje straszną walkę wewnętrzną. To nie szopka przyznać się wobec sekundantów do kłamstwa. Chciałem na miejsce pojedynku pojechać konno, aby mnie nikt nie zauważył; z tobą będę musiał wziąć pojazd, a to rzuca się w oczy.
— Poprosisz swego sekundanta, aby załatwił powóz i czekał na nas w oznaczonym miejscu. Będziemy zatem mogli wyjść, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
— Nie sprzeciwiał się dłużej. Wiedział, że jej postanowienie jest niezłomne.
Pułkownik stał we wnęce salonu wraz z Golzenem, Ravenowem i adiutantem. Uważny obserwator mógłby spostrzec, że toczą ożywioną rozmowę w sprawie, w której nie mogą się zgodzić.
Tymczasem poproszono gości do stołu. Wielki książę wziął pd rękę matkę Zorskiego, a za nim utworzył się długi szereg par.
— Nie można tracić ani chwili — rzekł Golzen