Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 70.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1954   —

— Chodź pan do pokoju bocznego — powiedział Robert. — Pani wybaczy mi tych kilka chwil.
— Nie, bynajmniej — rzekła Różyczka. — Przypuszczam, że rozmowa wasza będzie się tyczyła pojedynku: czyż nie tak, moi panowie?
Adiutant skinął głową:
— Słusznie pani przypuszcza, łaskawa pani. Ponieważ pan Helmer obrał niezwykłą drogę i wtajemniczył damę w sprawę honorową, przeto nie widzę powodu, aby pani nie znała celu naszej rozmowy.
— Przyjaciela mego nie może spotkać żaden zarzut za szczerość wobec mnie — odpaliła Różyczka.
— Przycisnęłam go wtaki sposób, że nie mógł zaprzeczyć, o ile nie chciał kłamać. Zresztą, mam zupełne prawo wejść w tę sprawę, gdyż to ja zostałam obrażona przez jednego z przeciwników. Spodziewam się, że i teraz się nie cofniecie i omówicie sprawę w mojej obecności.
Panowie zamienili ze sobą pytające spojrzenia. Golzen zwrócił się do Roberta.
— Co pan porucznik powie o tym?
— O, mnie wszystko jedno! — odrzekł chłodno Robert — Cała sprawa nie wydaje mi się tak poważna i ważka, żebym się miał nad tym zastanawiać.
Ze złością odezwał się adiutant:
— Wkrótce stwierdzi pan, że jednak jest dosyć poważna, przynajmniej dla pana.
— Widzę, — rzekł Helmer, — że przeciwnicy godzą w moje życie. Podporucznik Ravenow zaprononował cudzoziemską broń, myśląc, że nią nie wła-