Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 69.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1928   —

— Wierzę panu, gdyż dowiodłeś tego postępowaniem. — Dziękuję panu z całej duszy! Muszę wyznać, że byłem przygotowany na niechętne przyjęcie, ale nigdybym się nie spodziewał takiego grubiaństwa. Bardzo ubolewam nad wypadkiem tego wieczora.
— Bronił się pan odważnie, prawie śmiało. Obawiam się, że będzie pan musiał wystąpić.
— Przekonamy się. Nie mierzę człowieka herbem, ale wartością duchową.
— Podzielam pańskie zdanie, aczkolwiek sam jestem szlachcicem. Pułkownik zasłużył na pańską odpowiedź; nikt jednak nie spodziewał się tak męskiej odprawy. Co się zaś tyczy Ravenowa, to muszę pana zapytać, czy w istocie zna pan tę damę.
— Bardzo dobrze. Te panie opowiedziały mi całe zdarzenie.
— Ale czy zgodnie z prawdą?
— One nie kłamią. Powiem panu, że owa pani bynajmniej nie jest córką stangreta. Czy przyrzeknie mi pan chwilową dyskrecję?
— Pewnie.
— Jest to wnuczka hrabiego de Rodriganda! Widzi pan zatem, że mogę się nie wstydzić jej przyjaźni.
— Do licha! Ale skądże Ravenow...
— To fanfaron i w dodatku bardzo nieroztropny. Każdy inny widziałby z pierwszego wejrzenia, że ma przed sobą kobietę starannego wychowania. W sposób grubiański wtargnął do powozu i opuścił go tylko na skutek interwencji policjanta.