Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 64.djvu/2

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1778   —

grupa, znajdująca się nieopodal. Na ziemi leżał ranny Meksykanin i bronił się rozpaczliwie przed Miksteką, który usiłował mu przebić serce nożem.
— Łaski, łaski! — błagał ranny.
— Nie ma łaski! Musisz umrzeć! — ryknął Indjanin wściekle, chwytając nieomal omdlałego lewą ręką, a prawą podnosząc do ciosu.
— Nie jestem waszym wrogiem. Żywiłem jeńców. Beze mnie zginęliby z gołdu i pragnienia.
Ale Miksteka nie zwracał na ten okrzyk uwagi. Zamierzał już przebić wroga, gdy Zorski uchwycił jego wzniesioną prawicę.
— Stój! — padł rozkaz. — musimy uprzednio wysłuchać tego człowieka!
Indjanin zwrócił ku Zorskiemu twarz, którą zniekształciło podniecenie.
— Cóż to ciebie obchodzi? Powaliłem tego człowieka i pokonałem; życie jego jest moją własnością!
— Jeśli istotnie uczynił to, co mówi, zasługuje na ułaskawienie.
— Zwyciężyłem go, powinien tedy umrzeć!
Zorski wyciągnął rewolwer i opuścił rękę Indjanina.
— Zakłuj go, jeśli się ważysz czynić na przekór mojej woli!
Skierował lufę w czerwonowłosego, który nie mógł się oprzeć przemożnemu wpływowi postaci Zorskiego.
— Grozisz mi, swemu sojusznikowi?
— Tak. Jeśli go zabijesz, runiesz martwy!