Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1757   —

— Niestety, berła tego szukał nie na Wschodzie, lecz na Zachodzie. Jego blask zostanie przyćmiony i kości prawnuka, który zginie po krótkim śnie o cesarstwie, nie zostaną złożone w królewskich grobowcach, tylko zgniją w dole jakiejś meksykańskiej miejscowocśi. Daj Boże, abym był fałszywym prorokiem! Ale dosyć z tym! Oto nadchodzi ktoś, kto, zdaje się, chce z panem pomówić.
Był to Antoni Helmer, Grzmiąca Strzała, Obejrzał się dokoła badawczo i zapytał:
— Jak długo to potrwa, panie doktorze?
— Zapewne dwa dni.
— Ach! A hacjenda del Erina?
— O tym pomówimy później, mój drogi
Helmer bawił się rewolwerami.
— Dopiero później? Czy nie lepiej już pomówić? Słyszałem od Apaczów, że Cortejo zbiegł.
— Tak, niestety.
— Pojedzie do hacjendy; tam jest jego córka. Czytaliście jej list, znaleziony u przywódcy. Słyszał pan także słowa konającego. Jestem niespokojny o teścia. Nie mogę czekać dłużej; jadę do hacjendy.
Zorski się przeraził.
— Co pan zamierza? Drogi są obwarowane Francuzami. Schwytają pana!
— Nie sądzę. Pojedzie ze mną Bawole Czoło. Zna wszystkie dróżki; nikt nas nie spotka.
— Dobrze. Przypuśćmy, że szczęśliwie dotrzecie do celu, a co później?
— Uwolnimy hacjendera.
— Wy obaj?