Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 63.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1758   —

— Tak. Chodź pan ze mną do Bawolego Czoła.
Unger wrócił po deskach na ląd; Sternau szedł za nim. Na brzegu stali Bawole Czoło i Niedźwiedzie Serce. Misteka podszedł do nich i zapytał Helmera.
— Co zamierza czynić Władca Skał?
— Radzi mi czekać.
— Dosyć długo czekaliśmy!
— Więc mój brat Bawole Czoło chce także pójść do hacjendy — zapytał Zorski.
— Tak — odparł zapytany. — Jestem wolnym Indianinem, hacjenda była ojczyzną dla Karii, mojej siostry; sennor Arbellez był moim przyjacielem i bratem. Jadę go ratować.
Słowa te i ton, którym zostały wypowiedziane, przekonały Zorskiego, że Indianin postanowił bezwzględnie wcielić je w czyn. Wiedział, że niezłomność Indianina oprze się wszelkim namowom.
— Ale w jaki sposób zamierza mój brat ratować Arbelleza? Okolica jest pełna Francuzów.
Twarz Miksteki wyrażała lekceważenie.
— Bawole Czoło kpi sobie z Francuzów!
— Ale jest ich wielu.
— Miksteków jest więcej.
Ach, mój brat chce zwołać swoich braci? To zajmie wiele czasu.
— Nie. To zajmie noc jedną. Skoro wódz Miksteków da znak ognisty na górze Reparo, nazajutrz wieczór zgromadzi się dokoła niego tysiąc mężów.