Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 62.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.
—   1736   —

Sępi Dziób splunął na kapelusz przywódcy.
— Gdzie wasz wódz? — zapytał.
— Ja nim jestem! Poza tym, zarzuć pan swoje przeklęte plucie, bo nauczę pana, jak odróżniać spluwaczkę od sombrera, który nosi caballero!
Rzekomy Anglik wzruszył ramionami.
— Caballero? Pah! Pytałem o Corteja.
— Zamordowali go pańscy ludzie. Podczas salwy, znajdował się na rzece i został postrzelony, a może utonął.
— Szkoda. Chętniebym go powiesił!
— To właśnie zrobimy z panem. Ale przede wszystkim, jedź pan z nami! Naprzód, sir, bo panu pomogę!
— Pomóc, w jaki sposób?
— W ten!
Przywódca wyciągnął pistolety i przyłożył trapperowi do czoła.
— Jeśli pan natychmiast nie dosiądzie konia, palnę panu w łeb!
— Sam zakosztuj kulki! — odparł Sępi Dziób.
Błyskawicznym ruchem wyrwał pistolet, wymierzył i spuścił kurek. Meksykanin runął z przebitą piersią. Jego kamraci chwycili za broń, aby pomścić śmierć przywódcy, ale już sto strzelb huknęło z zagajnika; stu jeźdźców wypadło z impetem. Napadnięci zostali okrążeni i wytrzebieni zanim zdążyli zemścić się na którymś z napastników.
— Żaden — odpowiedział Zorski, zbadawszy poległych.
— Szkoda. Nikt nam nie udzieli wskazówek.