Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 51.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1422   —

— O mały włos nie zapomniałem o tem — rzekł nieznajomy z uśmiechem. Właściwego mego nazwiska nie znacie na pewno, bo zdaje się, że i mnie wywietrzało z głowy. Czerwonoskórzy jednak ochrzcili mnie imieniem, które zapewne słyszeliście. Nie jest zbyt piękne, ale cóż robić? Może zgadniecie? Przyjrzyjcie mi się dobrze, master Gerard.
— To niewiele pomoże, sennor, — odparł Gerard. — Dotychczas mogę tylko stwierdzić, że jest pan Amerykaninem.
— Chciał pan zapewne powiedzieć Jankesem? Tak; jestem nim. Ale pan przygląda mi się od stóp do głów — postępujesz master błędnie. Niech się pan raczej przypatrzy gębie.
Gerard przypatrywał się bezskutecznie.
— Jeszczeście nie zgadli? — rzekł nieznajomy. — W takim razie ułatwię wam to zadanie. Popatrzcie tylko na mój nos; jak się wam podoba?
— No, wcale pokaźny.
— Tak uważacie? Do jakiego gatunku nosów zaliczylibyście ten okaz?
— Powiedzieć orli, to za mało, — rzekł, śmiejąc się, Gerard. — A może to nos sępi? Tam do djabła! Zgaduję!
— No, jazda!
— Boję się, że was zrażę.
— Mnie obrazić? Głupstwo! Ci przeklęci czerwonoskórzy dali mi imię ze względu na nos. Zatrzymam je na wieki. No więc, mówcie, kim jestem!
— Jeżeli się nie mylę, jesteście jednym z najbardziej znanych poszukiwaczy ścieżek w Ameryce. Z prawdziwą radością uścisnę waszą dłoń, sennor.