Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1339   —

wet przybędzie do Guadelupy? To mnie cieszy niewymownie. Czy pija chętnie julep?
— Najwyżej szklaneczkę.
— To wszystko jedno. Kto chce się napić julepu w Guadelupie, ten musi zajść do mnie, przypuszczam więc, że go zobaczę.
— Jestem przekonany, że tu przyjdzie.
— Naprawdę? Słyszysz, Rezedillo?
Nie odpowiedziała. Żenowały ją roztrząsania ojca na tematy małżeńskie.
— Cóż, nie słyszysz? — zapytał stary gniewnie.
— Słyszę — odpowiedziała.
— Doskonale. Poznam go po strzelbie. Kolbę ma złotą kraje ją, gdy ma coś do zapłacenia. To musi być dopiero strzelba! Z pewnością nie podobna do tego starego grata, który postawiliście przed chwilą. Powiedzcie mi, gdzie właściwie mieszkacie?
— Wszędzie i nigdzie.
— Nie macie więc stałego miejsca zamieszkania? Ale macie chyba jakiś dom, jakąś chałupę, w której mieszkacie zimą?
— Buduję ją tam, gdzie mnie zaskoczy śnieżyca. Zimą się poluje, wiosną garbuje skóry i niesie do miasta na sprzedaż.
— Wiem o tem dobrze, ale dziękuję za takie życie. Powinniście się ożenić, założyć ognisko domowe. Znajdziecie z pewnością jakąś Indjankę lub inną skromną, pracowitą dziewczynę, która zechce wyjść za was, skoro się dowie, że nie uznajecie Napoleona, mimo, że jesteście Francuzem. Bogatej żony nie znajdziecie.