Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 48.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1338   —

— Ach, co mówicie! Bądźcie tak łaskawi i opowiedzcie, jak to było.
— Jak najchętniej, sennor Pirnero.
Gerard opowiedział szczegółowo całą przygodę, nie dając jednak do poznania, że sam jest bohaterem. Ze zrozumiałych powodów pominął również wizytę u Emilji. Pirnero cały zamienił się w słuch.
— Tak! — zawołał wkońcu. — Nie uda się im schwytać Czarnego Gerarda — to djabeł w ludzkiem ciele! Więc to on opowiadał wam wszystko? Cieszycie się z tego powodu?
— Oczywiście. Pochodzę wprawdzie z Francji, lecz kocham Meksyk i pozostanę tutaj na zawsze. Dlatego nienawidzę Napoleona, który cały ten piękny kraj zalewa krwią; uczynię wszystko, co w mojej mocy, by się przyczynić do wyparcia Francuzów.
— Wy? — rzekł stary z akcentem niedowierzania. — Zostawcie te słowa! Przecież nie możecie nic uczynić. Gdybyście byli Czarnym Gerardem! Zawdzięczam mu wiele, oczyścił bowiem drogi z wszelkiego rodzaju hołoty. Nie wiecie, czy jest żonaty?
— O ile mi wiadomo, jest kawalerem.
— Hm, to mi się podoba, ale tak dłużej być nie może. Taki człowiek potrzebuje posażnej żony. Będzie miał wtedy, dopiero własny dom, który mu się kiedyś przydać może. Nie wiecie przypadkiem, w jakiej okolicy najchętniej poluje?
— Wszędzie, gdzie jest tylko zwierzyna. Dowiedziałem się, że w najbliższej przyszłości będzie tu, nad rzeką.
— Nad rzeką? Do djabła! W takim razie może na-