Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 45.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1249   —

schwytany; ale ułożyliśmy się, iż będą czekać na mnie pięć dni na wypadek, gdyby mi się stało coś złego.
— Czy mają pożywienie?
— Kupiliśmy po drodze daktyli. Przy źródle, nad którem mnie napadnięto, znajdą wodę dla siebie i wielbłądów. Źródło leży niedaleko.
— Czy znasz imiona Hiszpanów? Jeden nazywa drugiego don Fernando, sam zaś mieni się Mindrello.
— Czy kobieta jest również Hiszpanką?
— Nie. Pochodzi z kraju, zwanego Meksykiem; ją zaś nazywają sennorą Emmą.
Somali opowiedział kapitanowi pokrótce wszystko, mu było wiadome o tej trójce; jeszcze nie skończył, gdy rozległ się dźwięk uderzanych mocno w wodę wioseł.
— Ach, sułtan przybywa z gubernatorem! — zawołał Abisyńczyk. — Jesteśmy zgubieni.
— Nie obawiajcie się — pocieszał kapitan. — Jesteście pod moją ochroną.
— Poznają mnie przecież.
— Nie przyjdą do komórki. A gdy zasną, będziecie mogli wyjść na pokład i zaczerpnąć powietrza.
— Więc pojadą z nami? — pytał żołnierz z większym jeszcze przerażeniem, niż przedtem.
— Tak. Chcą schwytać zbiegów; mam być przy tym pomocny. Ale nie bójcie się. Wziąłem ich na pokład tylko poto, aby widzieli, jak zostaną uratowani ci, których zguby pragną. Taką wymierzę im karę.
Kapitan udał się na pokład. Znajdowali się już na nim oczekiwani goście wraz ze służbą. Sułtan, który