Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 45.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1248   —

rozejrzał się za jakimś statkiem; napadnięto go u źródła i, mimo zaciekłego oporu, zawleczono do Zeyli.
— O panie, jakże ci wdzięczni będą i ojciec mój i pozostali za to, żeś mnie uratował!
— Gdzie obecnie przebywają?
— U stóp góry Elmes.
— Na Boga, może ich już odkryto? Przecież ciebie schwytano właśnie w tych stronach.
— Tak, opuściłem ich na chwilę, by napoić wielbłąda.
— W takim razie z pewnością szukano tam również wych towarzyszy. Nie ulega wątpliwości, że przeszukano tzakątek góry.
— A jednak nie znaleziono ich, schowali się bowiem w pewnej kryjówce, znanej tylko szczepowi mego ojca. Nikt z obcych nie słyszał o niej nigdy.
— Gdzież to jest? A może i mnie wiedzieć o niej nie wolno? — zapytał Wagner.
— Jesteś naszym zbawcą, więc powinieneś wiedzieć o wszystkiem. Przed wiekami mieszkał mój rod u wybrzeża. Żył z sąsiadami w niezgodzie, a ponieważ napadali nań często, więc praojcowie nasi urządzili sobie kryjówkę, w której czuć się mogli bezpieczni. W ścianie góry szczelina prowadziła do głębokiej szerokiej pieczary; zamurowano ją, zostawiono tylko wejście u dołu i otwór u góry, aby powietrze miało dostęp. Mur pokryto ziemią, która zczasem porosła trawą i krzewami. Szczelina jest tak głęboka, że może pomieścić dziesięć wielbłądów i dziesięciu ludzi.
— I tam cię Hiszpanie oczekują?
— Tak. Z pewnością zmiarkowali, że zostałem