Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 44.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1219   —

— Natrafiliśmy nie na ślad, a na coś o wiele ważniejszego.
— Na cóż to takiego?
— Powiedz naprzód, że ich nie masz u siebie!
— Pierwszy raz o nich słyszę.
— Chcę ci wierzyć i powiem, że schwytaliśmy jednego z Somali, którzy byli przewodnikami zbiegów.
— Ach!
— Tak jest. Wysłałem mych wojowników, aby przeszukali całe wybrzeże. Wpobliżu góry Elmes, tam gdzie pochyla się ona ku morzu, znaleźli pewnego młodego Somali. Nie miał czasu uciekać i schwytano go, choć się bronił jak djabeł i zranił wielu moich wojowników. Zaczęli go wypytywać; milczał. Milczał uporczywie i wtedy, gdy go sprowadzili do mnie, do Zeyli.
— A więc nic nie wie o zbiegach?
— Owszem! Sułtan Harraru poznał go odrazu: jest to młodszy z pośród obydwóch Somali — ojca i syna.
— Ach, tak. Więc go trzeba wypytywać tak długo, aż mówić zacznie.
— Milczy jak zaklęty. Jutro weźmiemy go na takie męki, że będzie musiał mówić.
— A jeżeli będzie wolał umrzeć?
— W takim razie pójdzie do piekła.
— Nie schwytacie zbiegów, wasi wojownicy, wasze statki nic warte.
— Chcesz mnie obrazić?
— Nie. Ale widzisz, że mamy przewagę nad tobą i nad całą Zeylą, choć jest nas tylko czternastu ludzi. Jakże schwytacie zbiegów, jeżeli znaleźli okręt? Czy macie taką broń i takie armaty, jak ja? Czy macie taki