Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 44.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1220   —

statek jak mój, któryby żeglował tak szybko, aby przed nim zbieg nie mógł umknąć?
Gubernator utkwił wzrok w ziemię. Rozumowanie kapitana trafiło mu do przekonania. Doświadczył przecież na sobie, jak rozumnie, energicznie i przezornie człowiek ten umie postępować. Dlatego, zgadzając się rozumowaniem kapitana, rzekł:
— Tak, gdybyśmy mieli taki statek, jak twój!
— Oczywiście, gdyby... — rzekł kapitan, przypatrując mu się z pod oka. — Idę o zakład, że udałoby mi się schwytać zbiegów, gdybym się zajął tą sprawą.
— Sułtan obiecał za ich odnalezienie wielką nagrodę w postaci dwudziestu wielbłądów, naładowanych kawą.
— Na Boga, przecież to bogactwo!
Na twarzy Araba pojawił się wyraz drapieżnej chciwości; uczucie to owładnęło nim do tego stopnia, że stracił panowanie nad sobą i całą rozwagę, której mu dotąd nie można było odmówić.
— Jakiej części nagrody zażądałbyś, gdyby ci się udało schwytać zbiegów?
Kapitan odparł z wyniosłą miną:
— Jestem bogatszy od ciebie; nie potrzeba mi wcale tej nagrody. Ale odszukiwanie zbiegów niezgorszą byłoby dla mnie zabawą.
— Uczyń to, uczyń! — wołał Arab, podniecony nadzieją, że zagarnie calutką nagrodę bez wysiłku.
— Niestety. — odparł kapitan z ubolewaniem — muszę tu pozostać, aby sprzedać swój towar.
— Sprzedasz wszystko w przeciągu kilku godzin, o ile tylko ja tego zechcę.
— Tak sądzisz?