Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1153   —

Wkrótce miasto pogrążyło się we śnie. Spali wszyscy, z wyjątkiem naszych dwóch jeńców i rodziny zabitego strażnika. —
Następnego ranka, w dwie godziny po nastaniu świtu, przybył do nowego strażnika goniec sułtana.
— Czy karawana handlowa jest już tutaj? — zapytał.
— Nie — odparł strażnik.
— Masz zjawić się przed sułtanem.
Strażnik zbladł na wiadomość, że ma stanąć przed władcą. Musiał jednak usłuchać rozkazu.
Sułtan siedział już na swym drewnianym tronie. Strażnik padł plackiem, aby wysłuchać słów władcy. Obok sułtana stało kilku dygnitarzy.
— Czy emir Arafat przybył z podarunkami? — brzmiało pytanie.
— Jeszcze nie, panie.
— Dlaczego ten pies zwleka? Czy nie powiedziałeś jego gońcowi ze szczepu Somali, że oczekuję go w dwie godziny po wschodzie słońca?
— Nie, nie starczyło mi czasu, aby to powiedzieć, — odparł strażnik, drżąc na całym ciele.
— Dlaczego, ty psie, ty psi synu? — ryknął władca.
— Odjechał tak prędko...
— Więc przez ciebie mam czekać? Więc dlatego mianowałem cię strażnikiem? Allah jest wielki i sprawiedliwy. Co człowiek daje, to otrzymuje zpowrotem. Jako kat wielu ludzi pozbawiłeś życia; teraz rozstaniesz się ze swojem. Chodź tutaj.
Powtórzyła się scena z poprzedniego wieczora. W kilka chwil później strażnik leżał na ziemi z prze-