Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 41.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1152   —

powiedz temu przeklętemu Somali, by go Allah potępił. Niechaj wraca do swego pana i zamelduje, iż oczekuję jego podarków w dwie godziny po nastaniu świtu. O tak późnej porze nie może być wpuszczony żaden mieszkaniec Harraru, a co dopiero Somali.
— Czy mam wpuścić emira, skoro się zbliży z podarunkami?
— Nie. Pomyślałby, że się nie mogę doczekać. Niech stoi pod bramą ze swoimi ludźmi przez całą godzinę. I tak okazuję temu psu zaszczyt niezasłużony, że mu wogóle pozwalam wejść w mury miasta.
Otman, oczekujący przed bramą, był przekonany, że go wpuszczą, to też zdziwił się niepomiernie, gdy rzekł doń kat, który zaawansował na strażnika:
— Wróć do swego pana i powiedz, że żaden Somali nie zostanie wpuszczony.
— Allah jest wielki! A dlaczegóż to?
— Bo sułtan pogardza szczepem Somali. Strażnik, który pytał, czy cię można wpuścić, poniósł za to śmierć. Jestem jego następcą.
— Powiadasz, że mam wrócić do swego pana? Powiadasz, że sułtan pogardza szczepem Somali? — pienił się Otman za bramą. — A czy wiesz o tem, że nie mam pana? My, Somali, jesteśmy wolnymi ludźmi, a wyście nikczemnymi parobkami i niewolnikami. Życie wasze należy do tyrana; zabiera je, gdy mu na to przyjdzie ochota. Powiada, że nami pogardza. Ale mimo to kupuje nasze towary i targuje się z nami jak Grek. Bądź zdrów, niewolniku swego kata!
Po tych słowach Otman wsiadł na wielbłąda i odjechał.