Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 38.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1055   —

dzy nami są mężowie, którzy i z dwudziestu nieprzyjaciółmi już nieraz się ścierali.
— Czy to pańskie stanowcze słowo?
— Tak jest. Muszę jednak jedno zauważyć. Mam rotmistrza dragonów z dwudziestu może wojownikami u siebie w niewoli. Są do teraz moimi jeńcami .Jeśli wielki szef wymaga tego, abym mu się oddał w ręce wraz z innymi dowódcami, to staną się ci ludzie jeńcami Apachów, a jaki ich los być może osądź pan sam łaskawie.
— Aha, pan nam grozi?
— Przyznaję się, że tak.
— To panu nic nie pomoże. Na południu stoją wojska rządu, z północy i wschodu ciągną nowe gromady Komanchów.
Jest pan zgubiony. Dajemy panu czas do namysłu do jutra do tej samej godziny. Postępujemy tak, wiedząc, że położenie wasze jest naprawdę bez nadziei. Nie otrzymacie posiłków, a my chcielibyśmy uniknąć przelewu krwi.
— Czy podczas tego czasu nie napadniecie na nas?
— Nie.
— I Komanchowie także nie?
— Nie, daję panu słowo.
— Dobrze, proszę więc przyjść jutro o tym samym czasie po naszą odpowiedź.
Oficer oddalił się. Zorski wszedł na szczyt piramidy. Chciał być sam, by zastanowić się nad sytuacją.
Położenie było rzeczywiście okropne. Chodzi-