Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 37.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   1026   —

— Pięćdziesięciu — odpowiedział Niedźwiedzie Serce.
— Powiedzmy stu — zauważył Zorski. — Drugą setkę wezmę ja ze sobą.
— Dokąd?
— Tajemnica. Niech Niedźwiedziobójca każe stu ludziom wsiąść na koń i jechać ze mną.
Po upływie minuty Zorski już siedział na koniu i prowadził swój oddział.
— Co pan właściwie zamierza?
— Zobaczycie. A wy trzymajcie się dobrze podczas bitwy.
Właśnie dragoni przybywali z południa, a Zorski ze swoim oddziałem oddalał się w kierunku północnym. Jechał galopem i po upływie krótkiego czasu przybył do hacjendy. Zbliżając się do niej, zauważyli, że na pastwisku nie ma ani jednego vaquera, dlatego przybyli do domu zupełnie niespostrzeżeni. Była w nim stara gospodyni i kobiety-służące.
Gdy zobaczyły Apachów, podniosły straszny krzyk. Wkrótce jednak uspokojono je. Przeszukano cały dom, znaleziono pod dostatkiem żywności, broni i nabojów.
Wszystko, co zdawało się Zorskiemu potrzebne, zabrano na konie. Kobiety zamknięto.
Gdy Apachowie byli gotowi, czekali na powrót dragonów.
A ci zaś, skoro przybyli do piramidy, zaczęli badać teren.
Podoficer musiał ze swoim oddziałem zsiąść z koni i dalej posuwać się na piechotę. Ciągle zbli-