Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   972   —

pewne oko i twardą rękę. Będzie kiedyś sławnym wojownikiem. Ma więc teraz prawo otrzymać imię, a ja będę jego przyjacielem, dopóki mu wielki Manitu użyczy lat!
Apacha nie zadrżał w obliczu strasznego drapieżnika, teraz jednak trząsł się z radości.
— Czy on jest naprawdę nieżywy? — zapytał.
— Tak. Brat mój może sobie zabrać skórę na znak zwycięstwa i jako wspomnienie pierwszego czynu bohaterskiego, przezeń dokonanego.
Apacha oddał mu strzelbę i przykląkł koło niedźwiedzia, w którym rzeczywiście nie było śladu życia. Ten dzikus był więcej uradowany, aniżeli niejeden biały, otrzymawszy odznaki najwyższego orderu. Zaraz też rzucił się na zwierzę, by, ściągnąć zeń skórę.
Bawole czoło nabił strzelbę, podszedł do swego konia, odwiązał go i odjechał. Nie chciał przeszkadzać młodemu Apachowi, a radość jego była tak wielka, że nie zauważył nawet, jak jego przyjaciel odjechał.
Kiedy Bawole Czoło dotarł do krańca prerii, już słońce schowało się za horyzontem i za pół godziny musiała nastać noc. Widziano Apachów zatrudnionych zaciąganiem zdobyczy do swoich namiotów. Bawole czoło zeskoczył z konia.
Przed drugim namiotem stał młody naczelnik z trzema orlimi piórami we włosach. Był to Niedźwiedzie serce. Przystąpił do Bawolego Czoła i wyciągnał doń rękę na powitanie.