Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 35.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   971   —

zabije siwego niedźwiedzia uchodzi za większego bohatera, niż taki, który ściągnie dziesięć skalpów nieprzyjaciołom.
Niedźwiedzia zwabiła woń zdechłego konia, a zobaczywszy zdobycz rzucił się ku niej.
— O, gdybym miał teraz strzelbę mego ojca! — zawołał młody Apacha.
Apacha, bowiem broń palną dostaje dopiero po otrzymaniu imienia.
— Masz tutaj moją, — rzekł Bawole czoło.
Młodzieniec patrzył nań zdziwiony. W żaden sposób nie chciał zrezygnować z takiej zdobyczy. Gdy więc zmiarkował, że obcy nie żartuje, schwycił strzelbę, naciągnął oba kurki i stanął naprzeciw niedźwiedzia. Bawole czoło wyciągnął swój nóż i w paru skokach znalazł się za zwierzem. Chciał czuwać nad przebiegiem walki, a gdyby niebezpieczeństwo zagrażało młodzianowi, rzucić się z tyłu na niedźwiedzia.
A niedźwiedź miał tylko młodzieńca na oku. Był już od niego oddalony może o sześć kroków i podniósł się na tyle stopy, by go zdusić. Ale tę chwilę wykorzystał młodzian. Wymierzył. Wypalił między żebra w okolicę serca i odskoczył w tejże chwili w bok, by w razie potrzeby jeszcze raz wystrzelić. Niedźwiedź zrobił jeszcze pięć kroków, potem stanął, wyrzucił z siebie niski, chrapliwy pomruk. przy czym duży strumień krwi buchnął mu z pyska i jednocześnie runął na ziemię.
— Świetnie! — zawołał Bawole Czoło. — Trafiłeś niedźwiedzia prosto w serce. Brat mój ma