Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 32.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   888   —

Helmer i hacjendero, jako świadkowie. W pewnym oddaleniu stali lancetnicy, obok ciboleros i vaqueros, jako publiczność.
Teraz wprowadzono oskarżonych.
Trudno opisać nastrój, w jakim się obaj znajdowali. Nigdy chyba nie przypuszczali, że może nadejść chwila takiego upokorzenia. Pienili się ze złości i gdyby mogli władać prawicami, wyrwaliby się, bez wątpienia, z rąk czterech vaqueros, którzy, ich przyprowadzili.
— Co to znaczy?! — zawołał Verdoja, ujrzawszy całe zgromadzenie. — Po co tu stoicie?! — ryczał na żołnierzy. Zabierajcie się stąd, wy, psy!
— Proszę się uspokoić, sennor Verdoja — rzekł porucznik jako przewodniczący. — Stoi pan przed nami w charakterze oskarżonego i proszę się porządnie zachowywać.
— Jako oskarżony? Kto mnie oskarża? Kto ma być moim sędzią?
— My, jak to pan widzi.
Wtedy Verdoja zaśmiał się głośno i szyderczo.
— Czy nie znajduję się między obłąkanymi? Moi żołnierze chcą mnie osądzić! Łajdaki! Każę was tu zaraz powystrzelać!
Podniósł lewą pięść i podbiegł do wachmistrza, ale nie zdążył go uderzyć, gdyż vaqueros powstrzymali go.
— Należałoby związać obu pojmanych, jeżeli się nie uspokoją — rzekł Zorski.
— Biada wam! — syknął kapitan. — Nie ważycie się na to! Każę zburzyć całą hacjendę!