Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 28.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   773   —

— Nic dziwnego. Cały tutejszy świat kobiet zakochany jest w nich po uszy.
— Naturalnie — oprócz ciebie.
— Nie przeczę temu. Dziękuję za wszelką miłość!
Skoro każdy zapaśnik zajął swoje miejsce, rozpoczęła się gra. Naprzód walczono na pałasze. Zawsze dwóch przeciwko dwom, a potem zwycięzcy ze sobą. Zorskiemu nikt się nie oparł, a Mariano dorównał każdemu swoją zręcznością. W końcu obaj mieli walczyć ze sobą o nagrodę. Zorski jednak ustąpił dobrowolnie.
— Widzisz, — rzekła hrabina do przyjaciółki — dzika jego siła obawia się zręczności przyjaciela. Nie otrzyma nagrody.
Przyszła kolej na sztylety. Tę bronią włada świetnie Meksykańczyk. W tych zawodach nie obyło się bez ran. Wielu było pokrwawionych, wielu wycofało się. Jeden tylko wyszedł cało z zapasów: Zorski, i został zwycięzcą.
— No, brak mu ciągle zręczności? — pytała uśmiechając się przyjaciółka.
— Przypadek — odpowiedziała hrabina niedbale.
— Jeśli jeden walczy przeciwko dwudziestu i zostaje, zwycięzcą — to nazywasz przypadkiem?
Hrabina milczała. Tymczasem wsiadano na konie, by puścić w ruch lasso.
— A cóż, Polak? nieroztropnie z jego strony, mierzyć się z innymi! — rzekła przyjaciółka żartem.